Już czwarty dzień nie jeżdżę na rowerze. Szwędam się po domu nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Naczynia pozmywane, rodzina nakarmiona, nie chce słuchać o kolejnych propozycjach ciasta. Nie mam się się czym zająć. Ja chcę na rower!
Dorota Rajska
Tylko, że za oknem na zmianę z deszczem pada śnieg. A jest kwiecień! Kiedy na zewnątrz trafia się na chwilę 20 minut słońca, chodzę w obłędzie za moim czteroletnim synem i przekonuję go, że wycieczka rowerowa właśnie dzisiaj to świetny pomysł: “Chodź, pojedziemy na plac zabaw, ten duży!”. “Ale mamusiu, ja chcę się pobawić". Kto się ze mną pobawi?
Mamba wisi i kusi a ja czuję się jak na odwyku. Nie przeszkadza mi, że nie ma przerzutek, siodełko twarde a amortyzatora prawie nie jestem w stanie ugiąć. Rower jest śliczny. I chce mi się na nim pojeździć! Z pomocą przyszedł mój mąż i oznajmił, że trzeba odebrać samochód od wulkanizatora. To było to! Ubrałam się i pojechałam.
Są takie chwile, że życie wydaje się piękne. Na niebie grafitowe chmury a mi drogę oświeca piękne słońce. W twarz sypie śnieg a w oddali ćwierkają ptaszki. Na ulicach pusto. Jestem ja i Mamba. I jej wielkie koła. Jadę sobie puściusieńką, nowo otwartą ścieżką przy moście Skłodowskiej-Curie i myślę, czemu ludzie z tego nie korzystają? Przecież jeszcze dwa tygodnie i będą tu tłumy ludzi przez których trzeba się przeciskać.
Moja wycieczka trwała raptem z 15 minut, drugie tyle trwało wsadzenie roweru do auta. Ponieważ rower ma u mnie szczególne względy, samochód trochę na tym cierpi. Pierwszą rzeczą o jakiej sobie przypomniałam zanim jeszcze zsiadłam z bicykla to to, że teleskopy od klapy w mojej "kupecie" już dawno przestały działać - w sam raz, jak na wkładanie roweru do bagażnika. Trzymając jedną ręką okropnie ciężką klapę, okazało się, że siedzenia nie chcą się położyć. Pięknie...
Ale kobieta z twenty-ninerem sobie poradzi. Po zdjęciu przedniego koła, moja sytuacja nadal nie wyglądała o wiele lepiej. Niemniej jednak spróbowałam wsadzić rower do środka. Wszystko wyglądało dość komicznie, gdy jedną ręką trzymałam klapę, a drugą walczyłam z o wiele za dużym jak na mój bagażnik rowerem. Jeszcze nie tym razem. Odkręciłam tylne koło, ale z zamontowanym patentem na singlespeeda, to również nie wiele pomogło. Mamba ma wózek od przerzutki, ale nie ma napinacza. Taki sztywny wózek przyblokował koło i nie dało się go zdjąć. Dziecko urodziłam, więc z twenty-ninerem też dam sobie radę!
Podstawiłam pod klapę łopatę od śniegu. Dało to jedynie tyle, że klapa nie zatrzasnęła się, a ja weszłam do bagażnika (cała) i podjęłam dalszą walkę z zablokowaną tylną kanapą. Matka Polka potrafi i siedzenia puściły. Postanowiłam nie martwić się tym, czy da się je jeszcze kiedyś postawić. Kolejna walka z klapą, aby ułożyć rower nie była łatwa zwłaszcza, że po tygodniu obcowania z Fate’em wciąż bolą mnie żebra. Ale kobieta z twenty-ninerem sobie poradziła.
Zanim wsiadłam do środka, sprawdziłam czy nie mam gdzieś flaka - wszak odbierałam samochód od wulkanizatora. W jednym kole było mniej powietrza, postanowiłam więc, że udam się na stację i je dopompuję. Pomyślałam też, co bym zrobiła, gdyby teraz okazało się, że auto nie pojedzie.
Stękając jak emerytka usiadłam za kierownicą i pomyślałam “po co komu samochód”. Przekręciłam kluczyk i skasowałam wszystkie ostrzeżenia o braku płynów. Jadąc, żałowałam tylko, że miałabym wiatr w plecy, ale jakie to miało teraz znaczenie...
Gdy zajechałam na stację, ze smutkiem popatrzyłam na kolejkę do McDrive’a. Że też komuś chce się marnować życie na takie rzeczy...Uśmiech szybko jednak rozpromienił moją twarz, kiedy zobaczyłam inną niewiastę walczącą z kompresorem. Przyznała mi rację, że z rowerem nie ma takich kłopotów. Ostatecznie z powodu awarii kompresora (to musiała być awaria skoro mi nie działał) nie udało się napompować koła. Pewnie zrobi to mój mąż, gdyż ja prędko nie zamierzam wsiadać do samochodu - mam w końcu przyjaciółkę Czarną Mambę.
Czuję, że coraz bardziej uzależniam się od roweru. Nie wiem, czy to za sprawą dużych kół, czy nadchodzącej wiosny. Nie wiem, czy mnie to przeraża, czy cieszy. Wiem, że marzy mi się jeździć i się tym bawić. Być zmęczonym i pokonywać swoje słabości oraz dawać sobie radę w trudnych sytuacjach.
Auta mamy dwa, więc mogłam poprosić męża, żebyśmy tam podjechali razem, bym się przesiadła i kulturalnie wróciła do domu. Na szczęście tak nie zrobiłam, bo po raz kolejny dzięki rowerowi coś przeżyłam i z czegoś jestem zadowolona.
Teraz siedzę sobie pod kocem na kanapie, piję ciepłą herbatę, a za oknem pada śnieg. I już mi on nie przeszkadza. Kiedyś przestanie, a jutro jest poniedziałek i znów będzie można popedałować do pracy.