Test obuwia...po prostu uwielbiam pisać o tym jak dobre są buty, które noszę. No bo szczerze...nie napiszę przecież, że chodzę i jeżdżę w kapciach, które są ciasne, niewygodne i generalnie do pupy...Dlatego właśnie wrzucam moje kolejne Maviki - tym razem to papucie do ostrzejszego ciorania.
Michał Śmieszek
Apetyt na Ęduro pojawił się u mnie stosunkowo niedawno. Odkryłem, iż mój co raz większy brzuch i masa skutecznie utrudniają nie tylko wiązanie butów, ale także podjazdy. Za to zjazd w dół daje o wiele większą frajdę - szczególnie na dole, co oznacza, że jeszcze żyję. Naprawdę nieważne - że jednak czasem trzeba podjechać, ale takie podjazdy jakoś znoszę z godnością polityka partii rządzącej.
W każdym razie moją przyjaźń z cięższą odmianą MTB zapoczątkowałem nie kupnem roweru (o zdziwko!), lecz niezbędnych dodatków w postaci ochraniaczy na kolana (tu podziękowania dla chłopaków ze Srebrnej Góry), oraz tytułowego obuwia. Nic tak bowiem nie niweczy udanego weekendu na hopkach i dropach jak pościerane kolana oraz twarde i delikutaśne kapcioszki do cross country. Kuźwa....dlaczego nikt mi nie powiedział na dole, że to nie lzia w takich laczkach pociskać z góry na śmierć i ból zębów?!
Jeden, drugi taki wypad i bardzo szybko jedyna jeszcze działająca szara komórka dała jasny sygnał - szukaj mocnych butów do ostrej jazdy. Wybór jest całkiem spory na rynku, ale ja skierowałem kroki do półki z akcesoriami Mavic. Nie dziwota, w końcu z Harfą Harryson, dystrybutorem Mavika i paru innych znanych marek współpracujemy niemal od samego początku istnienia Team29er. Przede wszystkim jednak produkty francuskiego producenta cenię sobie wyjątkowo wysoko, od kół aż po obuwie. Wybór padł na "oblatany" przez wielu, wielokrotnie przełożony, jak siostra przeorysza, model Dee Max PRO. Jak szaleć to szaleć...zwłaszcza na żółto-czarno, gdyż w takim kolorach latają prosi i tłusta szlachta.
Mavic Dee Max Pro, to nie byle "kroksy" do grawitacyjnego kolarstwa. Opracowywane były ponoć przy współpracy najlepszych gości z DH i Ęduro. Ile w tym prawdy - HGW, ale nie można im odmówić pancernego wyglądu i takiego samego wykonania. Oko się ślini a język bieleje. Zwraca uwagę mocno zabudowana kostka jak również przód osłaniający palce. No i ta podeszwa....wykonana z mocnej mieszanki "Contagrip", mającej zapewnić przyczepność oraz odporność na zużycie. Producent używa jeszcze jednego ładnie brzmiącego hasła: "Energy Grip AM Outsole", czyli turbo-nadprzestrzeny bieżnik podeszwy. Od razu poczułem się jak Danny Macaskill - on ma zawsze branie i trzymanie.
Kolejnym elementem, pozytywnie zwracającym uwagę jest potężny rzep - oprócz sznurówek jest to drugie zapięcie. Tu już naprawdę bez żartów - rzep jest pierwsza klasa! Dla leniuchów idealna sprawa, gdy nie chce się wiązać mocno sznurówek - wystarczy zaciągnąć szeroką patkę i już. Bydlę trzyma cholernie mocno, aż czasami za mocno - naprawdę trudno ściągnąć but noga o nogę.
Za wygodę moich stóp odpowiedzialna będzie, ponoć nad-kosmiczna wkładka "Ortholite Ergo Fit Cushion", wykonana z dwóch pianek o różnej gęstości. Dzięki temu zabiegowi wkładka zapewnia doskonałe tłumienie wstrząsów oraz optymalny komfort użytkowania. Pożyjemy, ponosimy - zobaczymy....
Jak to zwykle w życiu bywa, najwięcej kłopotu jest z wyborem długości stopy. W przypadku francuskiego obuwia drobne niuanse mają znaczenie, a już na pewno ułamki je mają. Dlaczego? Otóż, rozmiar dobrany zgodnie z poprzednim obuwiem do XC okazał się zbyt duży. Freerajdowe laczki latały na stopie jak po wiatr po straganie. Smuteczek...ale na szczęście, i to wielkie...w sklepie Harfy ostała się jedyna para ciut mniejszych laci. Kurier dostarczył, ja nanizałem nówki-funkiel na stopy i okazało się...., że muszę obciąć paznokcie. Nosz kur...w ząbek czesany. Chyba golnę sobie frąsuskie wino! Po manicure oraz zdarciu grubej warstwy zrogowaciałego naskórka z pięty okazało się, że Mavic leży całkiem spoko, mocno trzymając stopę.
No to fru...blat i ogień...zapiął ja sznurówki, zawiązał rzep i z górki na pazurki....na szosówce do Mordoru. Mavic Dee Max idealnie komponuje się z moim strojem "biznes każual", dlatego z niekłamanym bananem na twarzy paradowałem w nich po "ołpen spejsie" nie mogąc doczekać się gwizdka na fajrant. W międzyczasie okazało się, że da się całkiem przyjemnie chodzić w Dee Maxach jako ten cywil.
Nie czarujmy się, przeznaczeniem tego obuwia nie są wymuskane sale balowe ani tym bardziej biurowa wykładzina, lecz rower, ostra jazda przez miasto, a jeszcze lepiej przez dziury i korzenie. Maviki leżą znakomicie, choć to naturalnie czysto subiektywna opinia. Są ciepłe - można bez problemu pokusić się o użytkowanie w jesienne dni. Komfort termiczny to także bardzo subiektywna kwestia, niemniej ja nie miałem problemu z jazdą w nich w granicach 5 stopni - na krótkie dystanse wystarczy. Warto jednak mieć na względzie, iż w razie upalnych dni, mocno zabudowana konstrukcja staje się naszym wrogiem. Techniczne materiały, przepuszczające powietrze działają dobrze, ale nie są w stanie odprowadzić całego ciepła jakie potrafi się nagromadzić podczas bardzo aktywnej jazdy na rowerze. Cóż...pocieszeniem niech będzie informacja - że zastosowane materiały dość wolno wchłaniają nieprzyjemny zapach przepoconych stóp. Jak z każdym obuwiem wart jednak wysuszyć je przed kolejną eskapadą.
Jak już wspomniałem, o ile ocena komfortu noszenia jest rzeczą bardzo indywidualną o tyle łatwiej można ocenić przyczepność buta w trakcie jazdy na pedałach. Tu mamy dwa rozwiązania. Pierwsze to opcja preferowana przez większość znanych mi miłośników jazdy grawitacyjnej - bez przykręcania bloków SPD. Moim zdaniem Mavic Dee Max Pro w takim wydaniu sprawuje się bardzo dobrze, choć nie idealnie. Gumowa mieszanka podeszwy sama w sobie jest OK, zapewnia dobre trzymanie, ale bieżnikowanie powoduje, że grip na platformach nie jest już taki "aj waj". Bardzo wiele zależy od pedałów jakie używamy i jakości pinów. Bardziej doświadczeni koledzy tłumaczyli, że Dee Maxy lepiej by sobie radziły, gdyby nie miały gniazda SPD i były bardziej "slick". Coś w tym jest....
I właśnie dlatego wybrałem drugi wariant - czyli jazdę w SPD. Żeby jednak było mniej krosiarsko, zakupiłem "ścieżkową" wersję SPD - z klatką gwarantującą większą powierzchnię styku i kontrolę podczas wymagającej jazdy. Moim skromnym zdaniem tak "skomponowany" zestaw, tj. bloki spd + żółto-czarne papucie sprawdza się idealnie! Nie potwierdziły się nawet moje czarne myśli o trudnym wpinaniu w pedały - bądź co bądź trochę tej gumy od spodu jest co niesie za sobą ryzyko niekontrolowanego nie-wpięcia się jak również wypięcia. Mogę śmiało orzec, że projektant Dee Maxów dobrze odrobił lekcję z ergonomii.
Tak jak dla wielu rowerzystów ważne są walory użytkowane, tak dla mnie równie ważna jest odporność na zużycie. Być może dlatego, iż od dziecka buty "paliły" się na moich stopach, co doprowadzało matulę do rozpaczy - "łatwiej wyżywić cię niż ubrać". To wszystko wina platfusa i Tuska. Coś w tym jest, ponieważ nadal praktycznie każde obuwie sportowe jest u mnie w charakterystyczny sposób wykoślawione. Słabiej wykonane papucie bardzo szybko tracą fason i rozklejają się w newralgicznych miejscach, np zapiętek. Tymczasem Dee Maxy twardo opierają się mojej wykoślawionej naturze. Szwy trzymają, dobry fason nadal jest zachowany. Nawet materiał w środku nie jest bardzo popruty - jedynie tradycyjnie na pięcie nastąpiło przetarcie, ale pozostałe buty mam w znacznie gorszym stanie. Czego chcieć więcej?
Podsumowanie, dla tych, co nie chcą czytać całości: Dee Max to nie ideał... :) :)....ale jest francuskim laczkom jest do niego całkiem blisko. A tak na serio, to kawał solidnego obuwia rowerowego. Do XC się nie nadają - są za ciężkie, za masywne. O wiele lepiej spełnią swoją rolę jako buty do jazdy codziennej, a w szczególności do jazdy w wymagającym terenie. Niestraszne im kamienie, korzenie, błoto. Mocna, bieżnikowana podeszwa gwarantuje przyzwoitą przyczepność oraz trwałość - za to bardzo je polubiłem.
Dee Maxy mają swoje drobne mankamenty, które wychodzą na światło dzienne w określonych sytuacjach. To przede wszystkim mniejsza przewiewność w bardzo ciepłe dni - tu wolę zakładać lżejsze rowerowe kapcie. Gdy jednak temperatura spada poniżej 25 stopni i dodatkowo zanosi się na deszcz, to Dee Max pokazuje swoją siłę. Drugą wadą, choć na pewno dyskusyjną jest specyficzna podeszwa, która moim zdaniem lepiej sprawdza się w połączeniu z pedałami SPD, niż solo. Nie ukrywam, iż tu ciekaw jestem Waszych opinii - być może wieloletnie przyzwyczajenie do wpinania się wypacza moją ocenę.
Więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie chętnie zapłacę. Za to Wy możecie brać Dee Maxy w ciemno jeśli nie razi was charakterystyczna kolorystyka, za to wymagacie od butów czegoś więcej niż tylko wyglądu.